|
***
Jestem za blisko, żeby mu się nić.
Nie fruwam nad nim, nie uciekam mu
pod korzeniami drzew. Jestem za blisko.
Nie moim głosem piewa ryba w sieci.
Nie z mego palca toczy się piercionek.
Jestem za blisko. Wielki dom się pali
beze mnie wołającej ratunku. Za blisko,
żeby na moim włosie dzwonił dzwon.
Za blisko, żebym mogła wejć jak goć,
przed którym rozsuwają się ciany.
Już nigdy po raz drugi nie umrę tak lekko,
tak bardzo poza ciałem, tak bezwiednie,
jak niegdy w jego nie. Jestem za blisko,
za blisko. Słyszę syk
i widzę połyskliwą łuskę tego słowa,
znieruchomiała w objęciu. On pi,
w tej chwili dostępniejszy widzianej raz w życiu
kasjerce wędrownego cyrku z jednym lwem
niż mnie leżącej obok.
Teraz to dla niej ronie w nim dolina
rudolistna, zamknięta onieżoną górą
w lazurowym powietrzu. Jestem za blisko,
żeby mu z nieba spać. Mój krzyk
mógłby go tylko zbudzić. Biedna,
ograniczona do własnej postaci,
a byłam brzozą, a byłam jaszczurką,
a wychodziłam z czasów i atłasów
mieniąc się kolorami skór. A miałam
łaskę znikania sprzed zdumionych oczu,
co jest bogactwem bogactw. Jestem za blisko,
za blisko, żeby mu się nić.
Wysuwam ramię spod głowy piącego,
zdrętwiałe, pełne wyrojonych szpilek.
Na czubku każdej z nich, do przeliczenia,
strąceni siedli anieli.
"Miłoć szczęliwa"
Miłoć szczęliwa. Czy to jest normalne,
czy to poważne, czy to pożyteczne -
co wiat ma z dwojga ludzi,
którzy nie widzą wiata?
Wywyższeni ku sobie bez żadnej zasługi,
pierwsi lepsi z miliona, ale przekonani,
że tak stać się musiało - w nagrodę za co za nic;
wiatło pada z nikąd -
dlaczego włanie na tych, a nie innych?
Czy to obraża sprawiedliwoć? Tak.
Czy narusza troskliwie piętrzone zasady,
strąca ze szczytu morał? Narusza i strąca.
Spójrzcie na tych szczęliwych:
gdyby się chociaż maskowali trochę,
udawali zgnębienie, krzepiąc tym przyjaciół!
Słuchajcie, jak się mieją - obraźliwie.
Jakim językiem mówią - zrozumiałym na pozór.
A te ich ceremonie, ceregiele,
wymylne obowiązki względem siebie -
wygląda to na zmowę za plecami ludzkoci!
Trudno nawet przewidzieć, do czego by doszło,
gdyby ich przykład dał się naladować.
Na co liczyć by mogły religie, poezje,
o czym by pamiętano, czego zaniechano,
kto by chciał zostać w kręgu.
Miłoć szczęliwa. Czy to jest konieczne?
Takt i rozsądek każą milczeć o niej
jak o skandalu z wysokich sfer Życia.
Wspaniale dziatki rodzą się bez jej pomocy.
Przenigdy nie zdołałaby zaludnić ziemi,
zdarza się przecież rzadko.
Niech ludzie nie znający miłoci szczęliwej
twierdzą, że nigdzie nie ma miłoci szczęliwej.
Z tą wiarą lżej im będzie i żyć, i umierać.
"Miłoć od pierwszego
wejrzenia"
Oboje są przekonani,
że połączyło ich uczucie nagłe.
Piękna jest taka pewnoć,
ale niepewnoć piękniejsza.
Sądzą, że skoro nie znali się wczeniej,
nic między nimi nigdy się nie działo.
A co na to ulice, schody, korytarze,
na których mogli się od dawna mijać?
Chciałabym ich zapytać,
czy nie pamiętają -
może w drzwiach obrotowych
kiedy twarzą w twarz?
jakie "przepraszam" w cisku?
głos "pomyłka" w słuchawce?
- ale znam ich odpowiedź.
Nie, nie pamiętają.
Bardzo by ich zdziwiło,
że od dłuższego już czasu
bawił się nimi przypadek.
Jeszcze nie całkiem gotów
zamienić się dla nich w los,
zbliżał ich i oddalał,
zabiegał im drogę
i tłumiąc chichot
odskakiwał w bok.
Były znaki, sygnały,
cóż z tego, że nieczytelne.
Może trzy lata temu
albo w zeszły wtorek
pewien listek przefrunął
z ramienia na ramię?
Było co zgubionego i podniesionego.
Kto wie, czy już nie piłka
w zarolach dzieciństwa?
Były klamki i dzwonki,
na których z zawczasu
dotyk kładł się na dotyk.
Walizki obok siebie w przechowalni.
Był może pewnej nocy jednakowy sen,
natychmiast po zbudzeniu zamazany.
Każdy przecież początek
to tylko ciąg dalszy,
a księga zdarzeń
otwarta w połowie.
|
|