|
"Karmelkowy wiersz"
Bywało dawniej, przed laty,
Sypałem wiersze i kwiaty
Wszystkim dziewczątkom,
Bom mylał, o piękne panie,
Że kwiat lub słowo zostanie
Dla was pamiątką.
Wierzyłem -- zwyczajnie -- młody
Że jeszcze nie wyszło z mody
Myleć i czuć,
Że trocha serca kobiecie
Świetnej kariery na wiecie
Nie może psuć.
Aniołków brałem na serio
I z mieszną donkiszoterią
Wielbiłem lalki,
I gotów byłem, o zgrozo,
Za Dulcyneę z Tobozo
Stanąć do walki!
Lecz dzi komedię salonu,
Jak człowiek dobrego tonu,
Na wylot znam;
Z serca pożytek niewielki,
Więc mam w zapasie karmelki
Dla dam.
"Ta łza"
Ta łza, co z oczu twoich spływa,
Jak ogień pali moją duszę,
I wciąż mnie dręczy myl straszliwa,
Że cię w nieszczęciu rzucić muszę.
Że cię zostawię tak znękaną,
I nic z win przeszłych nie odrobię --
Ta myl jest wieczną serca raną,
I cigać będzie jeszcze w grobie.
Mylałem, że nim rzucę ziemię,
Tych nieszczęć szala się przeważy,
Że z ramion ciężkie spadnie brzemię,
I ujrzę radoć na twej twarzy.
Lecz, gdy los na to nie dozwoli,
Po cierniach w górę wciąż się wspinaj,
A choć winienem twej niedoli,
Miłoci mojej nie przeklinaj!
"Uwielbienie"
Umarły jeszcze będę wielbić ciebie
I nie zapomnę pod ziemią, czy w niebie,
O twej jasnoci
Bo ty mi była nie próżnym marzeniem,
Nie bańką zmysłów tęczowej nicoci,
Lecz była ducha ożywczym pragnieniem
Wiecznej miłoci!
Nie otoczyła mnie pieszczotą senną,
Ani też falą spłynęła płomienną
Na pier stęsknioną,
Nie wprowadziła mnie na róż posłanie,
Gdzie tylko ciała w upojeniu toną,
Lecz mi pięknoci dała pożądanie,
Moc nieskończoną.
"Posyłam kwiaty"
Posyłam kwiaty - niech powiedzą one
To, czego usta nie mówią stęsknione!
Co w sercu mego zostanie skrytoci,
Wiecznym oddźwiękiem żalu i miłoci.
Posyłam kwiaty - niech kielichy skłonią
I prószą srebrną rosą jak łezkami,
Może uleci z ich najczystszą wonią
Wyraz drżącymi szeptany ustami,
Może go one ze sobą uniosą
I rzucą razem z woniami i rosą.
"Na początku"
Na początku nic nie było,
Tylko przestrzeń ciemna, pusta;
Wtem jej czarne błysły oczy
I różowe, wieże usta.
Od jej spojrzeń, od rumieńca
Zajaniała wiateł zorza,
A gdy pierwsze rzekła słowo,
Ziemia wyszła z głębi morza.
Gdy przebiegła ziemię wzrokiem,
Śląc jej umiech, rój skrzydlaty
Wzleciał ptaków i motyli,
A spod ziemi wyszły kwiaty.
Lecz nie istniał jeszcze człowiek,
Tylko martwa gliny bryła;
Aż nareszcie swym płomiennym
Pocałunkiem - mnie stworzyła.
I zbudziłem się do życia
W cudownoci jasnym kraju,
Lecz mnie również, tak jak innych,
Wypędzono z tego raju.
"Miłoć jak słońce"
Miłoć jak słońce: ogrzewa wiat cały
I swoim blaskiem ożywia różanym,
W głębiach przepaci, w rozpadlinach skały
Dozwala kwiatom rozkwitnąć wionianym
I wyprowadza z martwych głazów łona
Coraz to nowe na przyszłoć nasiona.
Miłoć jak słońce: barwy uroczemi
Wszystko dokoła cudownie powleka;
Żywe pięknoci wydobywa z ziemi,
Z serca natury i z serca człowieka
I szary, mglisty widnokrąg istnienia
W przędzę z purpury i złota zamienia.
Miłoć jak słońce: wywołuje burze,
Które grom niosą w ciemnociach spowity,
I tęczę pieni wiesza na łez chmurze,
Gdy rozpłakana wzlatuje w błękity,
I znów z obłoków wyziera pogodnie,
Gdy burza we łzach zgasi swe pochodnie,
Miłoć jak słońce: choć zajdzie w pomroce,
Jeszcze z blaskami srebrnego miesiąca
Powraca smutne rozpromieniać noce
I przez ciemnoć przedziera się drżąca,
Pełna tęsknoty cichej i żałoby,
By wieńczyć piące ruiny i groby.
"Sonet"
Jednego serca! tak mało! tak mało,
Jednego serca trzeba mi na ziemi!
Coby przy mojem miłocią zadrżało:
A byłbym cichym pomiędzy cichemi...
Jedynych ust trzeba! skąd bym wiecznoć całą
Pił napój szczęcia ustami mojemi,
I oczu dwoje, gdzieby, patrzył miało,
Widząc się więtym pomiędzy więtemi.
Jednego serca i rąk białych dwoje!
Coby mi oczy zasłoniły moje,
Bym zasnął słodko, marząc o aniele,
Który mnie niesie w objęciach nieba...
Jednego serca! tak mało mi trzeba,
A jednak widzę, że żądam za wiele!
"Ja ciebie kocham"
Ja ciebie kocham! Ach te słowa
Tak dziwnie w moim sercu brzmią.
Miałażby wrócić wiosna nowa?
I zbudzić kwiaty co w nim pią?
Miałbym w miłoci cud uwierzyć,
Jak Łazarz z grobu mego wstać?
Młodzieńczy, dawny kształt odwieżyć,
Z rąk twoich nowe życie brać?
Ja ciebie kocham? Czyż być może?
Czyż mnie nie zwodzi złudzeń moc?
Ach nie! bo jasną widzę zorzę
I pierzchającą widzę noc!
I wszystko we mnie inne, wieże,
Zwątpienia w sercu stopniał lód,
I znowu pragne - kocham - wierzę -
Wierzę w miłoci wieczny cud!
Ja ciebie kocham! Świat się zmienia,
Zakwita szczęciem od tych słów,
I tak jak w pierwszych dniach stworzenia
Przybiera lubną szatę znów!
A dusza skrzydła znów dostaje,
Już jej nie ciga ziemski żal -
I w elizejskie leci gaje -
I tonie poród wiatła fal!
"Między nami nic nie było"
Między nami nic nie było!
Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych,
Nic nas z sobą nie łączyło
Prócz wiosennych marzeń zdradnych;
Prócz tych woni, barw i blasków
Unoszących się w przestrzeni,
Prócz sumiących spiewem lasków
I tej wieżej łąk zieleni;
Prócz tych kaskad i potoków
Zraszających każdy parów,
Prócz girlandy tęcz, obłoków,
Prócz natury słodkich czarów;
Prócz tych wspólnych, jasnych zdrojów,
Z których serce zachwyt piło,
Prócz pierwiosnków i powojów
Między nami nic nie było!
"Gdybym był młodszy..."
Gdybym był młodszy, dziewczyno,
Gdybym był młodszy!
Piłbym, ach, wtenczas nie wino,
Lecz spojrzeń twoich najsłodszy
Nektar, dziewczyno!
Ty by mnie kochała,
Jasny aniele...
Na tę myl pier mi zadrżała,
Bo widzę szczęcia za wiele,
Gdyby kochała!
Gwiazd bym nie szukał na niebie
Ani miesiąca,
Ale bym patrzał na ciebie,
Bo więcej promieniejąca
Od gwiazd na niebie!
Wzgardziłbym słońca jasnocią
I wiosny tchnieniem,
A żyłbym twoją miłocią,
Bo ty jest moim natchnieniem
I słońc jasnocią.
Ale już jestem ze stary,
Bym mógł, dzieweczko,
Zażądać serca ofiary,
Więc bawię tylko piosneczką,
Bom już za stary!
Uciekam od ciebie z dala,
Motylu złoty!
Bo duma mi nie pozwala
Cierpieć, więc pełen tęsknoty
Uciekam z dala.
Śmieję się i piję wino
Mieszane z łzami,
I patrzę, piękna dziewczyno,
W swą przeszłoć pokrytą mgłami,
I pije wino...
|
|