|
Poznałem ją w nietypowy sposób. Byłem zapisany na
jedną z list dyskusyjnych w ramach ICQ. Nudziłem się
i szukałem kogo do pogadania, zacząłem więc przeglądać
ludzi zapisanych na listę. Nie spodziewałem się tam
żadnej kobiety, poza tymi które znałem ze związanego
z tematem kanału IRCowego. Spotkała mnie miła
niespodzianka. Ona była jedną z osób z górnej częci
listy. Info pokazało że jest kilka miesięcy starsza
ode mnie. Cóż, spróbujemy. pierwszy kontakt, pierwsza
wymiana zdań. Zaczęło być ciekawie, wyszło na to że
mamy podobne upodobania muzyczne i nie tylko.
To trwało jaki czas. Potem znikła nagle na 2
tygodnie. Nie miałem do niej ani numeru ani żadnego
innego kontaktu. Pozostało mi czekać. Gdy pojawiła się
z powrotem na sieci okazało się że złamała nogę.
Tak więc nasza znajomoć rozwijała się na sieci -
nie dała się odwiedzić twierdząc że nie wygląda
ciekawie z gipsem. Rozmowy stawały się coraz bardziej
szczere i otwarte. Pod koniec stycznia zdjęli jej gips.
Dwa tygodnie później, w Walentynki mielimy ić na
kolację. Nic z tego nie wyszło bo została do 22 w
szpitalu na rehabilitacji i badaniach. Pierwszy raz
spotkalimy się dwa dni później - umówilimy się
do kina. Cudowny wieczór spędzony najpierw na
rozmowie, potem na oglądaniu filmu. Czułem że między
nami co zaiskrzyło. Dwa dni później poszlimy
znowu do kina na późny seans (skończył się około 1
w nocy), potem cała noc spędzona na rozmowach w
knajpce. Wyszlimy o 4 rano, kumpel którego ciągnąłem
do pubu, odwiózł ją i mnie. Wtedy po raz pierwszy ją
pocałowałem i poczułem
że to jest TO.
Zaczęlimy się spotykać coraz częciej. Miała
jedną, lekko denerwującą wadę: regularnie się spóźniała.
Bylimy nierozłączni. Godziny spędzone na rozmowach
przez telefon, lub na sieci stały się normą. Niestety
jej noga, nadal nie w pełni sprawna nie pozwalała
spotykać nam się tak często jakbymy chcieli. Ja miałem
szkołę i pracę. Ona regularnie chodziła na
rehabilitację.
Dwa tygodnie po tym, jak zobaczylimy się po raz
pierwszy, poszlimy na imprezę do mojego przyjaciela.
Oboje się lekko wstawilimy, gdy znaleźlimy się
blisko siebie nie moglimy się od siebie oderwać.
Niemal siłą wymusiłem na włacicielu mieszkania
"wyłącznoć" na jeden pokój. Gdy znaleźlimy
się sam na sam, puciły nam wszelkie hamulce. Mimo
innych osób obecnych w pokoju nic nie było w stanie
nam przeszkodzić. Jednak dopiero gdy impreza się
uspokoiła i położylimy się, moglimy w pełni
nacieszyć się sobą. Wtedy TO stało się w pełni.
Kolejne dwa tygodnie przeżylimy w lekkim strachu. Nie
zabezpieczylimy się. A wystarczyło sięgnąć do
kieszeni spodni... Ale rzuciło to nam wiatło na
niektóre nasze poglądy. Ona wyszła z założenia że
chce mieć dziecko, a czy kiedy czy teraz to nie ma
znaczenia. Ja miałem inne zdanie. To była pierwsza
poważna rysa. Lecz sytuacja między nami była dziwna:
spędzalimy ze sobą bardzo dużo czasu, jednak mielimy
tendencję do bardzo częstych kłótni. Jednak zawsze
kończyły się zgodą. Często do sprzeczek dochodziło
na tle źle sformułowanego przeze mnie zdania. Fakt,
przyznaje się, w 99% przypadków miała rację. Ale ja
po prostu czasem nie słucham tego o mówię i nie
czytam tego co piszę. Nie domylam się jaką reakcję
mogą wywołać moje słowa. Jedno moje zdanie nieomal
zrujnowało naszą znajomoć. Zwrot "stracony
czas" nie jest chyba najodpowiedniejszym okreleniem
na wspólnie spędzony czas. Skończyło się na
bukiecie róż na zgodę, bardzo szczerej rozmowie i
bardzo przyjemnie i "aktywnie" spędzonym rodowym
popołudniu 3 dni później. Byłem zakochany. Chyba po
raz pierwszy w życiu.
W międzyczasie pojawił się on - jej były. Wtedy nie
wiedziałem kim dla niej jest. Pierwsze zetknięcie z
nim nie było dla mnie przyjemne. Bylimy razem w
kinie, potem poszlimy do pizzerii. Wyszło na to że
umówiła się z nim aby zabrać jakie rzeczy od
niego, i pojechać do pracy. Gdy wyszlimy z
restauracji, on już czekał w samochodzie. Gdy chciałem
pocałować ją na pożegnanie usłyszałem:
"Wiesz, możemy pożegnać się tak normalnie? Bo
to nie jest taki zwykły kolega?" Poczułem się
jakbym dostał w twarz. Mielimy porozmawiać wieczorem
na sieci. Do momentu kiedy nie otrzymałem wyczerpującej
odpowiedzi dręczyło mnie pytanie: kto to jest? Domylałem
się że jest z nim emocjonalnie związana, w grę
wchodziły dwie możliwoci: albo jest to jej eks, albo
obecny facet. Okazało się że jest to człowiek z
którym była 2 lata, rozstała się z nim gdy zaczęła
się spotykać ze mną. Albo na odwrót. Nigdy nie
dowiem się prawdy, co było najpierw. Rozstanie czy ja?
Od tego momentu zauważyłem że on pełni w jej życiu
poczesne miejsce. Najpierw byłem ja, zaraz potem on.
Spotykała się z nim równie często jak ze mną. Nie
dawało mi to spokoju. Na moje pretensje odpowiadała
"To tylko kolega". Ale i tak wiedziałem
swoje. Pierwszą granicą był dzień gdy dowiedziałem
się że spędziła u niego noc. Była kłótnia przez
telefon, w której padły zdania "Co ty sobie
wyobrażałe!?" i "Jak mogłe sobie co
takiego pomyleć?!". To mnie trochę uspokoiło.
Tylko trochę. Nadal zbyt często pojawiał się w jej
życiu abym był spokojny. Potem był wyjazd nad morze.
5 dni i nocy spędzonych razem. Potem się dowiedziałem
że włanie wtedy nastąpił początek końca. Od
wyjazdu spotykalimy się jako rzadziej, miała dla
mnie coraz mniej czasu, co zaczęło się między nami
psuć. Domylałem się że czuje się uwiązana.
Dlatego nie oponowałem jak spotykała się ze znajomymi
i z nim częciej niż ze mną. Kiedy pilnowała
mieszkania kogo znajomego kto wyjechał na kilka dni.
Gdy zaproponowałem wspólną kolację, usłyszałem że
to nie jej mieszkanie i głupio będzie wyglądało jak
od niej rano wyjdę. Skończyło się na obiedzie po
którym grzecznie pojechałem do domu.
Wszystko zaczynało się powoli sypać, ale ja nadal miałem
przesłonięty widok. Znajomi mówili mi że to nie jest
normalne a ja wciąż się oszukiwałem że wszystko
jest w porządku. Krach przyszedł z początkiem
czerwca. Siedzielimy w parku, gdy powiedziała mi że
będziemy spotykać tylko jako znajomi. Sam nie wiem
czemu zrozumiałem to jako inaczej. Powtórka tej
sytuacji była dwa tygodnie później, gdy usłyszałem
to samo. Wtedy jednak upewniła się że dobrze pojąłem
sytuację. Wyjaniła mi to co słyszałem kilka razy
wczeniej. Że ona z jednej strony szuka idealnego związku,
ale nie chce nikogo zmieniać, bo uważa że tak nie
wolno. A ja tym ideałem niestety nie jestem. Przez
kilka kolejnych dni chodziłem jak nięty. Mało co do
mnie docierało. Starałem się jako nauczyć żyć z
tą sytuacją. Zacząłem z nią rozmawiać. Niestety
przez kolejne dwa miesiące, niemal każda nasza rozmowa
kończyła się karczemną kłótnią, udowadnianiem
drugiej stronie że to też jej wina. Wina leżała po
obu stronach. Ja nie byłem w stanie wyezgekwować
pewnych rzeczy, ona to wykorzystywała. Miesiąc po
naszym rozstaniu dowiedziałem się między innymi że
pod koniec naszego związku spała z innym facetem. Nie
doszedłem czy to był on.
Minęły 3 miesiące od naszego rozstania, sytuacja się
w tej chwili ustabilizowała. Jestemy dobrymi
znajomymi. Ona wróciła do niego. Najdziwniejsze w tym
wszystkim jest to że ja nie jestem w stanie czuć ani
do niej ani do niego nienawici. On jest całkiem miłym
gociem który również nie pokazuje że ma do mnie
jaki uraz. Może przez to że z tego starcia wyszedł
zwycięsko?. Pozostaje jedynie niesmak, że byłem tylko
przerywnikiem w ich związku, kim kto wniósł powiew
wieżoci. Dlaczego jednak musiało się to skończyć
dla mnie tak bolenie? Była
dla mnie kim nowym intrygującym, kim kto nie bał
się mówić otwarcie o pewnych sprawach, kogo poznałem
od wewnątrz na długo przed tym jak poznałem jej zewnętrzną
powłokę.
Teraz usiłuję sobie wmówić że ona nic dla mnie już
nie znaczy, to co zrobiła przekreliło wszystko. Ale
mam wrażenie że okłamuję sam siebie. Wczoraj będąc
u niej miałem bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony
gdy przypomnę sobie jak się wszystko wczeniej układało,
to budzą się we mnie negatywne uczucia, ale z drugiej
gdyby stanęła przede mną i powiedziała że tym razem
się wszystko się ułoży to wiem że, zapamiętałbym
się w niej bez reszty.
|
|