Moja historia zaczyna się banalnie.... jego zdrada i
moja rozpacz. Bliskie spotkanie ze więtym Piotrem i
powolny mozolny powrót do wiata żywych Człowiek, którego
polubiłam oszukał mnie i robił to z całą pewnocią
przez ostatnie pięć lat naszego wspólnego bycia
razem. Był miłocią mojego życia i kochałam go
przez całe ćwierć wieku. Z trudem wracałam do
rzeczywistoci i do uroków dnia codziennego. W tym
samym czasie opuszczały mnie powoli, lecz nie ubłaganie
moje ukochane już dorosłe dzieci.
Praca była lekarstwem na całe zło tego wiata i
ukojeniem. Zagrzebana w stosy papierzysk spostrzegłam,
że chwilami udaje mi się zapomnieć o bólu w moim
sercu i wizerunku tak bardzo bliskiego mi człowieka.
Szkoda, że miłoć nie przemija tak jak ból brzucha
albo katar i dlaczego tak bardzo boli? Jak człowiek
jest w stanie to znieć? Boli dusza a to chyba
najgorsze z cierpień, jakie dano nam wytrzymać. Jest
pełnia lata, upał i mocno wieci słońce a mnie nie
chce się żyć. Najgorsze są powroty do pustego domu
wstydzę się pracowników, bo najchętniej nie wychodziłabym
z pokoju i nie wracała do domu. Otwieram drzwi i mam
nadzieję, że on czeka chce mnie widzieć, chce
rozmawiać, przeprasza...ale nic takiego się nie zdarza
jestem sama i bardzo samotna. Komputer i internet to
jest to co zaczyna mnie wciągać i najważniejsze że
pomaga, pomaga zapomnieć jestem przez jaki czas w
innym wiecie tam jest dobrze i mam z kim rozmawiać.
Mam poczucie, że jestem chciana, lubiana, podobam się
a jednoczenie mogę się wygadać jak bardzo jestem
nieszczęliwa i jak bardzo brak mi Stefana. Unikam
rozmów na temat spotkań, mówię, że nie jestem
jeszcze gotowa jak kto zbyt mocno nalega przestaję do
niego pisać i znajomoć się kończy. Nawiązuję
nowe korespondencyjne znajomoci i historia cały czas
się powtarza. Najgorsze są noce nie mogę spać czuję
jego zapach, on jest wszędzie obecny we nie jest ze
mną i najczęciej się kłócimy a potem kocha mnie i
całuje, uspakaja, że już będzie dobrze i już mnie
nie skrzywdzi nigdy. Budzę się mokra od potu i przez
moment bardzo szczęliwa, bo jeszcze czuję jego pocałunki,
wiadomoć, że to tylko sen jest straszna, przerażająca
i ten potworny ból nie do zniesienia tak bardzo chcę
umrzeć nie chcę żeby tak bolało. Idę do kocioła
spowiadam się proszę Pana Boga i Księdza o pomoc, już
tak nie mogę i nie chcę żyć. Ksiądz to tylko człowiek
rozumie mnie tłumaczy i nie daje pokuty, mówi, że więcej
pokuty nie zniosę. Jest już wrzesień, powoli lato się
kończy, łykam tabletki chodzę regularnie do
psychologa i to troszkę pomaga, schudłam to jest
jedyna pozytywna strona tego, co się ze mną dzieje,
jestem płaczliwa i byle powód jest dobry, aby ryczeć
w poduszkę. Śpię lepiej, ale to za sprawą rodków
uspakajających i niekończących się rozmów z
psychologiem. Na zewnątrz nie daję poznać po sobie,
co tak naprawdę mnie gryzie, udaję twardziela i robię
dobrą minę do bardzo złej gry. Jak długo jeszcze
wytrzymam załamanie to tylko kwestia czasu. Spotykam się
ze sprawcą mojego cierpienia, nie możemy się dogadać,
mnie zależy na porozumieniu jemu widocznie nie. Nic na
siłę, zniżam się do poziomu mojej rywalki, dzwonię
do niej i proszę, aby to ona dała mi szansę i na
razie usunęła się w cień i pozwoliła mi działać,
aby on mógł wybrać. Boże, jaka jestem szczęliwa,
spędzam z nim kilka nocy, kochamy się mocno, żarliwie
i tak do końca bez zahamowań. Rozmawiamy dużo
rozmawiamy i to do niczego nie prowadzi, powoli do mnie
dociera prawda okrutna, którą znałam wczeniej i nie
chciałam się do tego przyznać on mnie nigdy nie kochał
a nawet, jeli to było to bardzo dawno. Nie chcę litoci
jestem na to zbyt dymna chyba mi rozum odjęło! On
prosi jeszcze o zwlokę mówi, że ja jestem silna a ona
nie i sobie co zrobi......Boże, jaka ja byłam głupia,
po co mi to było rozdrapałam swoje rany jeszcze
bardziej i głębiej. Nie, nie dam się zniszczyć
takiemu czemu to nie człowiek to potwór nic w
naturze nie ginie on za to kiedy zapłaci. Zakładam
sprawę o rozwód, zaczynam inaczej myleć, choć
kocham go nadal, ale już moje szare komórki pracują,
nie chcę być z nim za wszelką cenę, bo nie oto mi
chodzi nie to jest moim celem. Mylę, że trzeba zakończyć
jak najszybciej ten etap mojego, naszego życia i spróbować
istnieć na własny rachunek, zamknąć ten rozdział i
dopisać dobre zakończenie. Doprowadzam rozwód do końca,
rezygnuję dobrowolnie z dochodzenia jego winy i
rezygnuję, z jakich kolwiek roszczeń w stosunku do
niego. Jest piękna jesień i czuję, że zaczynam być
wolna, choć serce nadal bardzo krwawi to jest mi troszkę
lżej na duszy. Smutek i ogromny żal mnie nie opuszcza
a rozum podpowiada nie rezygnuj doprowadź tę sprawę
do końca to jest dobra droga i nią krocz do przodu.
Internet i cały ogrom listów daje mi ukojenie i spokój
zaczyna do mnie powolutku powracać nadzieja na lepsze
jutro. Wiem, że będzie mi lepiej bez tego człowieka i
jego zmiennych humorów. Potrzebuję tylko czasu i
jeszcze raz dużo czasu a serce samo mi wskaże drogę.
Mały promyk nadziei ma na imię Paweł jest poetą i
prozaikiem, mówi do mnie wierszem i całuje moje dłonie.
Pomaga przetrwać trudne rozwodowe chwile jest z zawodu
adwokatem jego rady są dla mnie bardzo pomocne. Powoli
nabieram dystansu moje emocje wyciszają się i robię
się spokojniejsza, ale serce nie daje się oszukać
dalej mocno tęskni za człowiekiem, który tak mnie
skrzywdził. Wiem, że Paweł to nie to, czego, kogo
szukam. Jest dobrym przyjacielem, ale nie będzie nigdy
moim kochankiem. Jestemy bardzo różni, Paweł jest młodszy
o de mnie prawie siedem lat, ale nie to jest powodem, że
do niego nic nie czuję. To może dziwne, ale ta różnica
nawet znaczna nie przeszkadza mi. Wiem, że mnie lubi,
może nawet więcej niż lubi, ale nie oto mi chodzi ja
chcę czego więcej, pragnę zapomnieć, uciszyć
swoje serce i uleczyć duszę. Nie wolno mi go skrzywdzić,
dał mi dużo, pomógł i to bardzo, na swój sposób
wykorzystałam go w tym trudnym dla mnie czasie. Nie daję
mu nadziei, mówię, wprost, że nie o niego mi chodzi,
przepraszam jest mi przykro,odchodzę. Jestem już
silniejsza o nowe dowiadczenie, nabieram pewnoci
siebie i o to przecież chodziło. Wiem, na co mnie stać
i o co mi chodzi. Tadeusz zjawia się w odpowiednim dla
mnie momencie. Jest Polakiem na stałe mieszkającym w
Szwecji. Piszemy do siebie dużo i często, dzwoni późnym
wieczorem jest miły i bardzo chce się spotkać. Los
tak jakby czuwał na de mną i jaka niewidzialna siła
pilnuje mnie, bo choć kupiłam już bilet do Świnoujcia
nasze spotkanie nie dochodzi do skutku. Tego samego dnia
dostaję późnym wieczorem zawiadomienie o terminie długo
oczekiwanego szpitala rehabilitacyjnego i już nie ma
mowy, o jakim kolwiek wyjeździe. Dalej piszemy do
siebie bardzo dużo i powoli wyłania się charakter
Tadeusza jest bardzo zazdrosny, muszę się tłumaczyć
z każdej chwili mojego życia. Dlaczego na to pozwalam,
nie wiem? Może przypomina mi Stefana? Tak na pewno co
w tym jest z dawnego mojego życia i to mnie tak pociąga
i cieszy mimo wszystko a do tego ten cały romans jest
taki bezpieczny i daleki. Na dworze duży mróz, hałdy
niegu a w mieszkaniu ciepło i bezpiecznie, co wieczór
czeka na mnie stos listów i stęskniony kto, kto
pisze tak dużo i tak romantycznie o tęsknocie i
kochaniu. Już jest luty i moja ostatnia sprawa
rozwodowa zbliża się wielkimi krokami, ale nie jestem
sama i to jest najważniejsze. Dusza boli coraz mniej,
każdy dzień przynosi co nowego ze sobą, mam wrażenie,
że się pogodziłam ze swoją sytuacją i że tak już
będzie zawsze, ale to na razie wystarcza mi w zupełnoci.
Jestem zadowolona ze swojego nowego życia i ze swojej
wieżo zdobytej wolnoci. Mój były mąż jest
pokonany swoją bronią i to skutecznie, już nawet jego
widok nie boli tak bardzo. W sądzie na sprawie
rozwodowej po raz kolejny udowadnia mi, że postępuję
słusznie i kroczę odpowiednią drogą. Jest taki
malutki i przy tym zachowuje się miesznie i nawet żałonie.
Patrzę na niego z boku i dziwię się, że to jest człowiek,
którego tak bardzo kochałam, za co i dlaczego?
Chwilami budzi we mnie dziwne uczucia jest to mieszanina
litoci i obrzydzenia, odrobina czułoci i żalu, tęsknoty,
a jednoczenie zastanawiam się czy człowiek może się
tak bardzo zmienić? Czy to jest możliwe? Czy był taki
zawsze a jedynie ja widziałam w nim kogo zupełnie
innego? Bardzo trudno jest przekrelić ćwierć wieku
życia z człowiekiem, którego się kochało, dlatego
nie zamierzam tego robić, ale chcę zachować to, co było
dobre dla mnie i dla moich dzieci. Wiem i nadal tego nie
rozumiem, ale już się nie zastanawiam i nie staram
zrozumieć, co dzieje się w mojej duszy, za co kocham
tego człowieka? To już na szczęcie nie ma dla mnie
znaczenia. Czuję jak mocno nabieram powietrza w płuca
i jak cudownie jest móc oddychać pełną piersią tak
aż do końca bez zahamowań i bólu. Jestem wolna i to
jest dla mnie najważniejsze a powoli cała reszta się
ułoży. W moim małym wiecie jest mnóstwo do
zrobienia i do uporządkowania. Przez szereg lat żyłam
jak w letargu, byłam upiona, moje zmysły nie czuły
pełni życia i tego wszystkiego, co niesie w podarunku
dla nas wiat. Moja codziennoć była szara i
monotonna, moje życie ograniczało się do powrotów i
wychodzenia z domu. Moja codziennoć była całkowicie
podporządkowana temu człowiekowi i toczyła się pod
jego dyktando. Nie skarżę się, bo wtedy mi to
odpowiadało, mylałam, że tak włanie trzeba było
postępować. Nie znaczy to wcale, że moje życie przed
rozwodem było złe, ono było inne, bo taka była moja
rzeczywistoć. To paradoks, ale jestem wdzięczna temu
od Gradkowskiej ( tak ma na nazwisko jego ostatnia
kochanka), że zwrócił mi wolnoć. Może to nie było
zamierzone, ale się dokonało chciał tego czy nie to
dzięki niemu moje życie dzieli się na przed i po
rozwodzie. W dalszych kontaktach listownych z Tadeuszem
co mnie niepokoiło i miałam takie wrażenie, że się
zmuszam pisząc do niego i robię co w brew samej
siebie. On ma rodzinę w Warszawie i wybierał się tu
na więta wielkanocne a ja powiedziałam, że wyjeżdżam
w tym czasie na Mazury z siostrą, bo tak rzeczywicie
było. Tego samego dnia jak odmówiłam spotkania napisała
do mnie ze Szwecji jego kochanka z wielką awanturą, że
ja jej go odebrałam....i to był dla mnie szok bo w
swej naiwnoci prawie byłam gotowa uwierzyć w jego
deklaracje o uczciwoci i że jest taki samotny. Dałam
się nabrać koncertowo, ale czuwał na de mną mój
dobry anioł stróż i wiem, że nie pozwoli mnie nikomu
skrzywdzić. Mylę, że los mi troszkę dopomógł, bo
w tym czasie pisałam z wieloma osobami obojga płci.
Czasami sporadycznie dawałam się namówić na
spotykanie z Pawłem i przekonana jeszcze raz, że to
nie to wracałam do swojej rzeczywistoci komputerowej.
Tam był mój wiat i włanie tam czułam się
najlepiej i najbezpieczniej. Poznawałam coraz więcej
ciekawych i różnych osób, nie czekałam aż kto do
mnie napisze. Sama przeglądałam ogłoszenia i pisałam
do wybranych ludzi, bo na przykład zaciekawiła mnie
treć anonsu lub jaki inny szczegół zwrócił moją
uwagę. A czasami był to zwykły impuls albo głos
mojego wnętrza. Wiosna tego roku była mokra i chłodna,
co nie sprzyjało wychodzeniu na spacery. Dużymi
krokami zbliżało się bardzo znaczące więto, więto
mojej szkoły okrągła rocznica 50-lecia. Pracy miałam
coraz więcej a ze względu na mój czas wolny i wieżo
zdobytą wolnoć mój zapał był ogromny. Z dnia na
dzień moje chęci do życia i zdobywania dnia
codziennego rosły. Pisałam bardzo dużo listów a w
zamian przychodziło jeszcze więcej, były ciekawe i
zawsze co wnosiły do mojej szarej rzeczywistoci. Po
dowiadczeniach z Tadeuszem nie szukałam miłoci,
ale przyjaźni. Spotkałam na swojej internetowej drodze
wielu bardzo mądrych i ciekawych ludzi, ludzi, którzy
dzień po dniu uczyli mnie jak nie być lepym i jak
czuć i smakować wszystko to, co nas otacza. Opowiadali
mi swoje historie i dawali rady namawiali, pouczali jak
brać z życia to, co ono nam daje w prezencie, co dnia.
Jak czerpać radoć z tego co przynosi samo życie. Byłam
jak okaleczone zwierze....... już ma zaleczone rany,
ale oswaja się bardzo powoli. Stworzenie, które krok
po kroku uczy się zaufania.Mój dzień zaczynał się
bardzo wczenie a kończył przed północą albo i po
później. Stefana brakowało mi coraz mniej i co raz
rzadziej występował w moich marzeniach sennych. Kochałam
go nadal, ale była to miłoć bardziej odczuwana duszą
niż sercem i ciałem. Wracał do mnie w snach daleki i
nieosiągalny a mnie to już nie bolało i nie pragnęłam
z nim być a w zamian bardzo chciałam żyć. Otwierały
się prze de mną nowe możliwoci i czułam, że mogę
jeszcze wiele dokonać i dużo przeżyć. Od jednego z
panów dostałam piękną czerwoną internetową różę.
Zaczęłam bliżej się przyglądać temu komu do dzi
nie rozumiem, dlaczego akurat jemu? W tym czasie dostawałam
całe mnóstwo wirtualnych kwiatów. Ale najbardziej
zapamiętałam tę czerwoną różę. Pisząc jeszcze z
Tadeuszem pomyliłam się (nie rozumiem, w jaki sposób
do tego doszło) i list przeznaczony dla tego od róży
wysłałam Tadeuszowi. Były to początki naszej
korespondencji a wtedy nasze listy były bardzo
grzeczne. Szwed nie miał się, za co gniewać przecież
uprzedzałam go, że piszę z wieloma osobami. A jednak
się złocił, ale wtedy miałam to w nosie. Ważny był
ten od róży i choć nie chciałam się do tego przyznać
co działo się ze mną cudownego. Nagle z dnia na
dzień ubyło mi lat moje oczy nabrały blasku a twarz
rumieńców. Była piękna i cieplutka wiosna wszystko
wokół kwitło na czele ze mną. Czułam jak ronie
trawa, jak nabrzmiewają pąki drzew i jak wypełniają
się zielenią. Moje ciało budziło się za sprawą
tego od róży, moje zmysły wracały do równowagi czułam
zapach wiosny i aromat czerwonej róży. Pisałam do
niego tak cytuję „
Witaj Piotrze, jestem pod wrażeniem podobasz mi się
coraz bardziej i zaciekawiasz mnie ogromnie. Jeste
nietuzinkowy i tak jak przypuszczałam czuję się przy
Tobie bardzo swobodnie i bezpiecznie. Po rozmowie z Tobą
przydałaby mi się cała wanna lodu, bo samo obłożenie
nie wiele by dało. Do tej pory mam wypieki na
policzkach i dopiero teraz przypominam truskawkę.
Opowiadanie nadesłane
przez Maluszka.